poniedziałek, 28 kwietnia 2014
Co w trawie piszczy
Czasem, gdy nie ma się totalnie pomysłu na zdjęcia, szuka się go gdzieś bardzo daleko. W zasadzie ostatnim miejscem o jakim pomyślimy jest własne mieszkanie, dom, podwórko, lasek czy park 5 minut drogi od nas. W końcu tam już wszystko widzieliśmy a nikt nie lubi być wtórny. Czasem jednak warto wyjść, schylić się i odnaleźć piękno w rzeczach nas otaczających. Nawet jeśli zdjęcia wyjdą całkowicie banalne, lub nie wyjdą wcale znajdziemy przynajmniej pretekst by na chwilę zwolnić.
sobota, 26 kwietnia 2014
Foto-larson - pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika fotografii
Będąc ostatnio z dziewczyną w Warszawskiej Hali Mirowskiej z dość prozaiczną sprawą, natknąłem się na nieduży sklepik, który przeniósł mnie do innej epoki. Dla mnie osobiście fotografia analogowa jest czymś magicznym, czymś co zawsze chciałem umieć. Nigdy nie miałem jednak aż tyle samozaparcia, żeby przezwyciężyć główną przeszkodę - brak czasu. Analogi, szczególnie te najstarsze (a więc dla mnie najpiękniejsze) nie mają elektroniki, która w razie co podpowie "kolego, ta szybkość migawki to chyba nie w tym warunkach, co?" i to nawet w trybie M. Nie mają procesora, który zrobi wszystko, aby poprawić to co fotoamator czasami nawywija. Nie wybaczają błędów. W dodatku, na "karcie pamięci" zmieści się tylko 36 zdjęć a na ich zobaczenie będziemy musieli sobie trochę poczekać. To wszystko stanowi o magii i niezwykłości fotografii analogowej - jest jej największą zaletą i jednocześnie największym przekleństwem. Nie bez znaczenie jest też fakt, że jak już wykosztujemy się na aparat cyfrowy, to koszt jego użytkowania - zakładając, że nie będziemy nim rzucać - będzie równy kosztom prądu do ładowania akumulatorów. Do analoga trzeba dokupować filmy co 24 lub 36 zdjęć a dodatkowo płacić za możliwość ich zobaczenia. Zapewniam was jednak, że jak zagorzałymi fanami cyfry byście nie byli, do tego miejsca wrócicie przynajmniej raz, choćby po to, żeby postać sobie pod witryną i pooglądać te wszystkie cuda mechaniki.
piątek, 25 kwietnia 2014
Trochę makro, trochę portretu (+ przestroga odnośnie pierścieni pośrednich)
Zwyczajowo, raz na jakiś czas odczuwam potrzebę by po prostu wziąć aparat do ręki i porobić z nim cokolwiek, żeby zabić nudę. Tym razem, z racji znajdujących się cały czas w fazie testów pierścieni pośrednich padło na zdjęcia makro. Jako, że towarzyszyła mi wtedy dziewczyna, nie mogło się też obyć bez kilku prostych portretów.
środa, 23 kwietnia 2014
Thethering w Adobe Lightroom - podglądaj wykonywane zdjęcia na bieżąco, na dużym ekranie
Adobe Photoshop Lightroom to kombajn, którego żadnemu amatorowi fotografii nie trzeba chyba przedstawiać. Pozwala na katalogowanie zdjęć, przypisywanie im tagów, organizowanie w kolekcje zwykłe i tzw. inteligentne. Przede wszystkim jednak jest to dla mnie świetna wywoływarka RAWów, która w dodatku doczekała się ostatnio swojej wersji mobilnej, o czym pisałem tutaj. Dzisiaj chciałem jednak powiedzieć o jednej z funkcji, którą nie wszyscy muszą znać. Mowa oczywiście o tytułowym thetheringu.
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Nowe funkcjonalności na blogu
Postanowiłem dodać dwa usprawnienia.
Pierwsze, to możliwość obserwowania bloga poprzez subskrypcje email. Blog jest na Bloggerze, a więc jak łatwo się domyślić za silnik subskrypcji odpowiada także Google ze swoją usługą Feedburner. Gdy pojawi się nowy wpis, będziecie dostawać maila na podany przez was adres email.
Druga sprawa, to obcinanie postów. Nawet mnie samego wkurzało przeglądanie bloga i kilometry przewijania, gdyż każdy post nawet w widoku głównym wyświetlał się w całości. Od tej pory zaczynam dodawać magiczne przyciski "czytaj dalej >>" w celu zwiększenia przejrzystości.
Pierwsze, to możliwość obserwowania bloga poprzez subskrypcje email. Blog jest na Bloggerze, a więc jak łatwo się domyślić za silnik subskrypcji odpowiada także Google ze swoją usługą Feedburner. Gdy pojawi się nowy wpis, będziecie dostawać maila na podany przez was adres email.
Druga sprawa, to obcinanie postów. Nawet mnie samego wkurzało przeglądanie bloga i kilometry przewijania, gdyż każdy post nawet w widoku głównym wyświetlał się w całości. Od tej pory zaczynam dodawać magiczne przyciski "czytaj dalej >>" w celu zwiększenia przejrzystości.
niedziela, 20 kwietnia 2014
Skate or die, part two
Jak pisałem przy okazji wrzucania ostatnich zdjęć deskorolkowych (post Skate or die), zaczął mi chodzić po głowie kolejny mały projekt. Nawiązałem kontakt z osobami, którym ostatnio robiłem zdjęcia i umówiłem się na kolejne deskorolkowe sesje. Jedna z nich się już nawet odbyła a kolejną planujemy na zaraz po świętach. Mam w zanadrzu jeszcze jeden pomysł z tym związany, jednak jest on na razie w fazie planowania.
Zdjęcia w lepszej jakości można znaleźć oczywiście na 500px, w oddzielnym secie pod tym linkiem.
Zdjęcia w lepszej jakości można znaleźć oczywiście na 500px, w oddzielnym secie pod tym linkiem.
sobota, 19 kwietnia 2014
Trochę ognia
Po kupieniu pierścieni oczywiście wypadałoby mieć fazę na wykorzystanie ich... no i niestety taką fazę mam.
I dwie fotki z "backstage" :) Niestety telefonem, do tego kiepskim, ale na drugi aparat niestety trochę mi jeszcze brakuje.
I dwie fotki z "backstage" :) Niestety telefonem, do tego kiepskim, ale na drugi aparat niestety trochę mi jeszcze brakuje.
piątek, 18 kwietnia 2014
Tanie makro
Kiedyś, praktycznie każdy nieco bardziej zaawansowany kompakt posiadał tryb makro. W moim starym coolpixie również posiadałem taki tryb, który pozwalał zbliżyć obiektyw aparatu do fotografowanego przedmiotu na naprawdę niewielką odległość. Potem, z czasem (tak dokładnie to miesiąc temu - lepiej późno niż wcale) nauczyłem się, że makro to nie tylko trzymanie szkła milimetr od obiektu, ale przede wszystkim skala odwzorowania. Tak czy inaczej, wraz z ponownym zainteresowaniem się tematem zdjęć makro wróciła chęć na wykonywanie takich ujęć. Niestety, o ile aparaty kompaktowe dzięki odpowiednim trybom radziły sobie z takimi amatorskimi fotografiami bardzo przyjemnie, o tyle lustra bez odpowiednich szkieł będą usilnie starały się robić problemy. Pierwszą rzeczą, jaką się więc zainteresowałem, był oczywiście obiektyw makro. Mój zapał został jednak ostudzony jeszcze szybciej, niż się zaczął. Ceny są wyjęte z... no z nieprzyjemnego miejsca. Zacząłem szukać tańszych alternatyw w postaci starych obiektywów Nikona, całkowicie manualnych. Tutaj ceny zdawały się o niebo przyjemniejsze, tyle tylko, że mój aparat nie jest wstanie ich obsłużyć - po prostu nie da się go zapiąć z powodu wystającego elementu (prawdopodobnie popychacza przysłony) w obiektywie. Kolejnym pomysłem, było kupno przejściówki na gwint M42 i dokupienie jakiegoś starego obiektywu makro. Ta myśl wydawała mi się najlepsza przez długi czas, czyli jakieś pół godziny (wszystko działo się jednego dnia), dopóki nie przypomniałem sobie o magicznym przedmiocie zwanym pierścienie pośrednie.
Pierścienie pośrednie - z czym to się je
Jak działają pierścienie pośrednie? Aby to opisać dokładnie, trzeba by pewnie użyć kilku niekoniecznie przyjaznych wzorów, których z resztą nie znam :). Mówiąc więc o wiele mniej dokładnie, za to bardziej przystępnie: mają one za zadanie odsunąć obiektyw od materiału światłoczułego a więc matrycy bądź filmu (cyfra/analog). Robi się to w celu zwiększenia skali odwzorowania fotografowanego przedmiotu. Im większa, tym przedmiot będzie większy na zdjęciu. Innym prostym tłumaczeniem jest to, że im bardziej odsuniemy obiektyw od matrycy, tym bliżej obiektu możemy go przysunąć - wychodzi właściwie na to samo. Pierścienie z reguły są sprzedawane w zestawach, składających się z kilku połączonych obręczy które możemy zdejmować lub zakładać w zależności od tego, jaką skalę odwzorowania chcemy na zdjęciu uzyskać (zwiększamy bądź zmniejszamy odległość obiektywu od matrycy). Przy wyborze mamy dwie opcje - albo będzie to typowa przedłużka, a więc stracimy całą automatykę, którą oferują nam dzisiejsze aparaty, albo będą to pierścienie z przeniesieniem automatyki, a więc zachowamy pomiar światła i autofocus, który i tak nie na 99% nie będzie działał. Dlaczego? Ponieważ głębia ostrości po założeniu nawet niewielkiego pierścienia gwałtownie maleje - automatyka ustawiająca ostrość zaczyna po prostu wariować. Mimo to w dzisiejszych czasach i tak lepszym (choć droższym) rozwiązaniem będzie zakup pierścieni z przeniesieniem. Chodzi o przysłonę - dzisiejsze obiektywy rzadko kiedy mają pierścień do sterowania nią. Robi się to z poziomu korpusu aparatu, tak więc w przypadku braku przeniesienia elektryki, stracimy całkowicie możliwość zmiany wartości /f. Na koniec wypada wspomnieć o wadzie, którą niestety pierścienie pośrednie posiadają - zjadają światło. Do matrycy dociera go czasami znacznie mniej, niż przez sam obiektyw, dlatego to co fotografujemy musimy często dodatkowo doświetlić. Oczywiście nie musicie się martwić o letnie sesje makro w plenerze w bezchmurny dzień. Matryca dostanie mniej światła, ale nadal będzie go na tyle dużo, aby aparat przy ISO 100 potrafił ustawić czas naświetlania na poziomie 1/1000 sekundy :).
Co ja wybrałem - czyli niedrogi zestaw dla każdego początkującego
Postanowiłem, że nie ma sensu nazywać tego rozdziału "Co wybrać" albo jakoś podobnie, bo zwyczajnie nie mam na ten temat wiedzy. Nie robiłem miesiąc wcześniej rozeznania rynku. Po prostu poszedłem do sklepu i zapytałem się co mają na stanie i co by mi polecili :). Mieli pierścienie firmy Meike - zestaw 13 mm, 21 mm, 31 mm, co oczywiście oznacza, że była to tulejka składająca się z trzech połączonych obręczy o długościach wymienionych powyżej. Świetnym obrazowym przykładem na to, jak potrafią one zmniejszyć odległość ostrzenia jest fakt, że przy pierwszej próbie zrobienia zdjęcia owadowi, prawie zgniotłem go przednią soczewką obiektywu. Pierścienie te mają przeniesienie automatyki i spokojnie można znaleźć je w wersjach dla Nikona i Canona (możliwe, że także dla innych producentów aparatów). Tutaj pojawia się dodatkowa opcja - możemy wybrać wersję ekonomiczną i bardziej pro. Różnią się przede wszystkim ceną ale także wykonaniem. Wersja ekonomiczna połowę mocowań ma wykonanych z plastiku. Droższa wersja wszystkie ma stalowe. Osobiście wybrałem tańszą alternatywę, co uszczupliło mój portfel o 170 zł. Oczywiście ceny będą różne w zależności od sklepu, jednak z tego co sprawdzałem oscylują wokół tej kwoty. Droższa wersja z kolei trzyma cenę na poziomie 250 zł, tak więc różnica jest dość znaczna. Tak jak to ujął sprzedawca: jeśli nie będzie pan co sekundę zdejmował i zakładał tych pierścieni ani używał obiektywów ważących 5 kilo to nie będzie problemu z tymi tańszymi - używałem ich co prawda krótko, ale dość intensywnie i rzeczywiście nic nie wskazuje na to, żeby miały się rozlecieć.
Podsumowanie
Pierścienie pośrednie nie są bardzo tanim rozwiązaniem, patrząc ogólnie. Porównując jednak ich cenę do chociażby średniej klasy obiektywem makro, stają się śmiesznie tanie. Dodatkowo, na rynku jest sporo modeli różniących się specyfikacją i wykonaniem, w zależności od tego do czego i gdzie chcemy ich używać. Można przy ich pomocy uzyskać naprawdę fajne efekty bez utraty jakości zdjęcia (brak jakichkolwiek soczewek). Jest to idealne rozwiązanie dla posiadaczy lustrzanek, którzy chcieliby pobawić się w odkrywców makro świata bez wydawania fortuny.
Standardowo, musiałem przy okazji wykonać kilka zdjęć, które również standardowo można obejrzeć poniżej i na 500px.
Pierścienie pośrednie - z czym to się je
Jak działają pierścienie pośrednie? Aby to opisać dokładnie, trzeba by pewnie użyć kilku niekoniecznie przyjaznych wzorów, których z resztą nie znam :). Mówiąc więc o wiele mniej dokładnie, za to bardziej przystępnie: mają one za zadanie odsunąć obiektyw od materiału światłoczułego a więc matrycy bądź filmu (cyfra/analog). Robi się to w celu zwiększenia skali odwzorowania fotografowanego przedmiotu. Im większa, tym przedmiot będzie większy na zdjęciu. Innym prostym tłumaczeniem jest to, że im bardziej odsuniemy obiektyw od matrycy, tym bliżej obiektu możemy go przysunąć - wychodzi właściwie na to samo. Pierścienie z reguły są sprzedawane w zestawach, składających się z kilku połączonych obręczy które możemy zdejmować lub zakładać w zależności od tego, jaką skalę odwzorowania chcemy na zdjęciu uzyskać (zwiększamy bądź zmniejszamy odległość obiektywu od matrycy). Przy wyborze mamy dwie opcje - albo będzie to typowa przedłużka, a więc stracimy całą automatykę, którą oferują nam dzisiejsze aparaty, albo będą to pierścienie z przeniesieniem automatyki, a więc zachowamy pomiar światła i autofocus, który i tak nie na 99% nie będzie działał. Dlaczego? Ponieważ głębia ostrości po założeniu nawet niewielkiego pierścienia gwałtownie maleje - automatyka ustawiająca ostrość zaczyna po prostu wariować. Mimo to w dzisiejszych czasach i tak lepszym (choć droższym) rozwiązaniem będzie zakup pierścieni z przeniesieniem. Chodzi o przysłonę - dzisiejsze obiektywy rzadko kiedy mają pierścień do sterowania nią. Robi się to z poziomu korpusu aparatu, tak więc w przypadku braku przeniesienia elektryki, stracimy całkowicie możliwość zmiany wartości /f. Na koniec wypada wspomnieć o wadzie, którą niestety pierścienie pośrednie posiadają - zjadają światło. Do matrycy dociera go czasami znacznie mniej, niż przez sam obiektyw, dlatego to co fotografujemy musimy często dodatkowo doświetlić. Oczywiście nie musicie się martwić o letnie sesje makro w plenerze w bezchmurny dzień. Matryca dostanie mniej światła, ale nadal będzie go na tyle dużo, aby aparat przy ISO 100 potrafił ustawić czas naświetlania na poziomie 1/1000 sekundy :).
Co ja wybrałem - czyli niedrogi zestaw dla każdego początkującego
Postanowiłem, że nie ma sensu nazywać tego rozdziału "Co wybrać" albo jakoś podobnie, bo zwyczajnie nie mam na ten temat wiedzy. Nie robiłem miesiąc wcześniej rozeznania rynku. Po prostu poszedłem do sklepu i zapytałem się co mają na stanie i co by mi polecili :). Mieli pierścienie firmy Meike - zestaw 13 mm, 21 mm, 31 mm, co oczywiście oznacza, że była to tulejka składająca się z trzech połączonych obręczy o długościach wymienionych powyżej. Świetnym obrazowym przykładem na to, jak potrafią one zmniejszyć odległość ostrzenia jest fakt, że przy pierwszej próbie zrobienia zdjęcia owadowi, prawie zgniotłem go przednią soczewką obiektywu. Pierścienie te mają przeniesienie automatyki i spokojnie można znaleźć je w wersjach dla Nikona i Canona (możliwe, że także dla innych producentów aparatów). Tutaj pojawia się dodatkowa opcja - możemy wybrać wersję ekonomiczną i bardziej pro. Różnią się przede wszystkim ceną ale także wykonaniem. Wersja ekonomiczna połowę mocowań ma wykonanych z plastiku. Droższa wersja wszystkie ma stalowe. Osobiście wybrałem tańszą alternatywę, co uszczupliło mój portfel o 170 zł. Oczywiście ceny będą różne w zależności od sklepu, jednak z tego co sprawdzałem oscylują wokół tej kwoty. Droższa wersja z kolei trzyma cenę na poziomie 250 zł, tak więc różnica jest dość znaczna. Tak jak to ujął sprzedawca: jeśli nie będzie pan co sekundę zdejmował i zakładał tych pierścieni ani używał obiektywów ważących 5 kilo to nie będzie problemu z tymi tańszymi - używałem ich co prawda krótko, ale dość intensywnie i rzeczywiście nic nie wskazuje na to, żeby miały się rozlecieć.
Podsumowanie
Pierścienie pośrednie nie są bardzo tanim rozwiązaniem, patrząc ogólnie. Porównując jednak ich cenę do chociażby średniej klasy obiektywem makro, stają się śmiesznie tanie. Dodatkowo, na rynku jest sporo modeli różniących się specyfikacją i wykonaniem, w zależności od tego do czego i gdzie chcemy ich używać. Można przy ich pomocy uzyskać naprawdę fajne efekty bez utraty jakości zdjęcia (brak jakichkolwiek soczewek). Jest to idealne rozwiązanie dla posiadaczy lustrzanek, którzy chcieliby pobawić się w odkrywców makro świata bez wydawania fortuny.
Standardowo, musiałem przy okazji wykonać kilka zdjęć, które również standardowo można obejrzeć poniżej i na 500px.
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
Lightroom mobile dla iPada - słów kilka
Pisałem bardzo niedawno o nowym produkcie Adobe dla fotografów bardziej lub mniej pro, a więc o Lightroom Mobile dla iPada. Aplikacja oczywiście trafiła do mnie do testów, jako zagorzałego miłośnika desktopowej wersji programu. Oto moje przemyślenia na jej temat.
Na początek...
Zdecydowałem, że to co mnie zaskoczyło bardzo niemile, napiszę na samym początku. Adobe wszem i wobec oznajmiło, że program będzie w pełni funkcjonalny tylko i wyłącznie po wykupieniu subskrypcji Creative Cloud oraz dało możliwość testowania go bezpłatnie przez 30 dni. Osobiście, bez wdawania się w czytanie szczegółowych informacji założyłem, że przez 30 dni będę mógł go spokojnie używać, po czym aplikacja grzecznie poprosi mnie o wykupienie jednej z opcji usługi CC lub w przeciwnym razie odmówi działania. Założenie było oczywiście błędne. Okres 30 dni testowych dni, obejmuje nie tyle Lightrooma Mobile co cały pakiet usług Creative Cloud (a więc dostęp do praktycznie wszystkich programów takich jak Photoshop, Illustrator, InDesign, Premiere itp.) - to dobrze! Tu pojawia się jednak "mały" szkopuł. Mobilna wersja "wywoływarki rawów" nie jest praktycznie w stanie działać, bez swojego desktopowego brata. Można powiedzieć, że nie ma co narzekać - w końcu dostajemy wszystkie programy CC na miesiąc, Lightrooma na komputery również. Możemy go więc zainstalować i problem z głowy. Moim zdaniem nie do końca, najpierw jednak powiem może na czym polega ograniczenie samodzielności aplikacji mobilnej. Otóż w przypadku RAWów możemy pracować tylko na plikach, które zsynchronizowaliśmy za pomocą programu na komputerze. Nie ma możliwości ich wczytania z biblioteki zdjęć naszego tabletu. Odpada więc opcja, gdy świeżo po wykonaniu zdjeć podłączamy aparat przez Camera Connection Kit, zgrywamy wybrane fotografie do pamięci urządzenia i przeprowadzamy wstępną obróbkę - takie rzeczy możemy zrobić tylko z plikami JPG, do których mamy już multum innych aplikacji dostępnych w App Store. Oczywiście nie jest to niedopatrzenie, czy niedoróbka. Po prostu Adobe z założenia przeznaczyło swój nowy produkt do zupełnie czegoś innego. Powiem szczerze, że po przełknięciu pierwszej gorzkiej pigułki, aplikacja jak i sposób jej działania i synchronizacji z wersją komputerową wydają się całkiem dobrze przemyślane. Tak czy inaczej, pozostaje mały niesmak, gdy program kojarzony przez wszystkich głównie z obróbką RAW, nie czyta tych plików...
Zasada działania
Jak już napisałem we wstępie, o obróbce RAWów wczytanych z biblioteki zdjęć iPada możemy zapomnieć. Zamiast tego Adobe oferuje nam możliwość zdalnej synchronizacji wybranych kolekcji (podkreślam - kolekcji, nie katalogów) z naszego desktopowego Lightrooma na urządzenie przenośne. Oba programy muszą być oczywiście zalogowane na to samo konto Adobe ID. Synchronizacja działa w obie strony - gdy zmienimy cokolwiek na iPadzie, zmiany pojawią się także na komputerze i odwrotnie. Wartym odnotowania jest fakt, że zdjęcia przenoszone do pamięci tabletu, to tylko Smart Preview, a nie pełne pliki RAW zajmujące często 20 czy więcej MB. Pozwala to zaoszczędzić miejsce, co w efekcie powoduje zwiększenie maksymalnej ilości zsynchronizowanych kolekcj. Na koniec jeszcze jedna uwaga - współpracować będą tylko kolekcje utworzone własnoręcznie. Tzw. smart collection nie będą miały możliwości synchronizacji.
Gdy już wybierzemy nasze kolekcje i włączymy synchronizację, po odczekaniu kilku chwil (lub kilkunastu, zależy od ilości zdjęć) zobaczymy je na ekranie głównym Lightrooma Mobile. Po tapnięciu w którąś z nich ukazują nam się wszystkie fotografie umieszczone w kolekcji w postaci bardzo estetycznej tablicy. Po tapnięciu gdziekolwiek w ekran dwoma palcami naraz, na każdym zdjęciu będą się wyświetlały dodatkowe dane takie jak data i godzina wykonania, informacje o ISO, szybkości migawki i przesłonie oraz informacje o tym czy zdjęcie było edytowane i czy zostało oflagowane. Jeśli to nam nie wystarczy, w celu szybszego odnalezienia interesującej nas fotografii możemy je posortować np. ze względu na datę modyfikacji, stan oflagowania czy po prostu alfabetycznie po nazwie pliku. Po tapnięciu na wybrane zdjęcie otwiera się oczywiście ekran edycji.
Kolekcje możemy również tworzyć sami, z poziomu programu i importować do nich zdjęcia z rolki aparatu czy innych albumów. Tak jak już pisałem, aplikacja widzi tylko pliki JPG, RAWy są dla niej zupełnie niewidoczne. Kolekcja stworzona na iPadzie również będzie synchronizowana, a więc widoczna w Lightroomie na naszym komputerze, wraz ze wszystkimi zmianami których dokonamy na obu urządzeniach.
Możliwości
Mobilna wersja Lightrooma została wyposażona w podstawowe funkcje obróbki, znane z wersji komputerowej. Adobe oddało nam do dyspozycji trzy zakładki z opcjami. W pierwszej znajdziemy ustawienia dotyczące balansu bieli, temperatury barwowej, eskpozycji, kontrastu oraz sterowania światłami, cieniami i przejrzystością zdjęcia. Ci, którzy bawili się kiedykolwiek Lightroomem na komputerze, doskonale będą kojarzyli te opcje z tabelki Basic. W następnej zakładce znajdziemy presety, zarówno te gotowe jak i te stworzone przez nas na komputerze - będą się one automatycznie synchronizować. Ostatnia zakładka oferuje możliwość wykadrowania zdjęcia. Mamy do wyboru gotowe opcje proporcji jak 5x4, 7x5 czy 3x2. Możemy też oczywiście kadrować ręcznie. Zabrakło natomiast opcji prostowania zdjęcia, z której bardzo często korzystam a co za tym idzie - bardzo mi jej tu brakuje. Oprócz możliwości edycji, aplikacja ma możliwość ustawiania flag. Robimy to za pomocą wygodnego gestu pociągnięcia palcem w górę (flaga w górę) lub w dół (flaga w dół). Niestety zabrakło opcji wystawienia ocen czy wpisywania tagów. Liczę, że pojawi się to w którejś aktualizacji bo chwilami brak ten jest nieco irytujący.
W przypadku edycji plików JPG zaimportowanych z biblioteki iPada, wszystko wygląda i przebiega identycznie. Oczywiście nie jesteśmy w stanie wyśrubować zdjęcia tak, jak jest to możliwe przy RAWach, jednak podstawową korektę bez problemu przeprowadzimy.
Dodatkiem do aplikacji jest możliwość wyświetlania pokazu slajdów. Piszę "dodatkiem", ponieważ nie znajdziemy tu żadnych rozbudowanych opcji czy chociażby możliwości dołożenia podkładu dźwiękowego. Jedyne, co możemy wybrać, to czas trwania slajdu i efekt przejścia - są ich całe trzy.
Udostępnianie
Jak chyba w każdej dzisiejszej aplikacji mobilnej służącej do obróbki zdjęć, tak i tutaj mamy możliwość wygodnego ich udostępniania. Oczywiście nie widzę w tym nic złego, jest to bardzo przydatne. Tą opcję posiada nawet duży Lightroom. Wybrane przez nas zdjęcia możemy udostępnić w sposób identyczny, jak w przypadku aplikacji systemowych. Wyświetla się okienko z serwisami, na które jesteśmy zalogowani (np. Facebook czy Twitter) a także z iMessage, Mail oraz AirDrop na nowszych urzadzeniach. Fotografię możemy także zapisać do rolki aparatu, przypisać do kontaktu czy wydrukować.
Podsumowując - czyli dla kogo to wszystko?
Po przełknięciu zawodu związanego z mocnym ograniczeniem samodzielności aplikacji, zaczynamy odkrywać jej zalety. Przede wszystkim, działa szybko, bez zacięć nawet na starszym sprzęcie. Dzieje się tak za sprawą wczytywania do pamięci iPada tylko tzw. Smart Preview które dodatkowo mocno oszczędzają miejsce na naszym tablecie. Cieszy całkiem sprawna synchronizacja między urządzeniem mobilnym i naszym komputerem. Możliwości edycji, choć nie są rozbudowane spokojnie wystarczą chociażby do szybkiej wstępnej obróbki czy chociażby wprowadzania ostatnich poprawek - np. u klienta. Dodatkowo, program potrafi tworzyć także kolekcje z plików JPG umieszczonych w rolce aparatu. W połączeniu z opcją automatycznego importu do Lightrooma Mobile nowych zdjęć z rolki i synchronizacją ich z komputerem, mamy swego rodzaju alternatywę dla DropBoxa i jego automatycznego uploadu zdjeć. Dla kogo jest więc ten program? Moim zdaniem, głównie dla tych, którzy na fotografii coś jednak zarbiają. Subskrypcja Adobe Creative Cloud swoje kosztuje. Pakiet Photoshop CC + Lightroom kosztuje 52 zł miesięcznie (w promocji - tylko do końca maja). Nie jest to majątek, nie jest to jednak mało. Widzę wiele zastosowań dla osób fotografujących komercyjnie - zamiast brać ciężkiego laptopa, bierzmy tablet i razem z klientem/modelem wybieramy zdjęcia oflagowując je. Możemy też przeprowadzić wstępną obróbkę na bieżąco pokazując efekt. Po powrocie do domu wszystkie zmiany będą już w naszym desktopowym Lightroomie. Oszczędzamy czas a tym samym pieniądz. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś nie zarabia, a chciałby zacząć... rozwiązanie od Adobe z pewnością zwiększy jego produktywność, wygodę. Pozwoli zapanować nad coraz większym katalogiem zdjęć. Sprawi wrażenie większego profesjonalizmu co być może zaowocuje w przyszłości nowymi klientami i sesjami - już komercyjnymi. Podsumowując podsumowanie - uważam, że mimo wszystko rozwiązanie jest dla ludzi, którzy pstrykają za pieniądze. Dlatego właśnie mam zamiar kupić sobie roczną subskrypcje w promocyjnej cenie, pomimo tego, że na fotografii nie zarabiam :)
niedziela, 13 kwietnia 2014
Skate or die
Temat deskorolki był mi bliski od lat. Kiedyś, kiedy na topie były starsze części Tonego Hawka, spędzałem przy nich dłuuugie godziny. Pewnego razu postanowiłem, że sam chce zacząć jeździć i kupiłem sobie swoją pierwszą deskę - za niespełna 100 zł ze zwykłego sklepu sportowego. Jeździć to za bardzo nie chciało, skrzypiało przy każdym ruchu, ale i tak dawało niesamowitą frajdę i przy okazji całkiem pokaźną liczbę siniaków. Przygoda trwała ok. 2 lat, po czym (kolejne z rzędu) niefortunne lądowanie czy też bardziej jego brak spowodowało kontuzję lewej kostki, co oczywiście olałem nie pokazując się nawet u lekarza. Od tamtej pory zwykłe ollie sprawia niezły ból a moje jeżdżenie ograniczyło się do zapieprzania po prostej na krótszej wersji popularnych longboardów.
Do rzeczy.
To, że sam nie jeżdżę już od dawna nie znaczy, że przestało mnie to kręcić. Bynajmniej. Uwielbiam oglądać wyczyny młodych skateów. Tak, właśnie młodych, nawet jeśli częściej im nie wychodzi niż wychodzi, bo wtedy z jeszcze większą satysfakcją ogląda się kiedy skaczą z radości po pięknie sklejonym 360 filp czy efektownym slidzie. Przypomina mi się, jak sam wpieniałem się, rzucałem deską i soczyście kląłem, gdy coś nie wychodziło. Przechodząc ostatnio w centrum Warszawy natknąłem się właśnie na kilku prawdopodobnie gimnazjalistów jeżdżących na deskach. Po grzecznym pytaniu, czy mogę uwiecznić ich wyczyny, wykonałem kilka fotek i... obiecałem sobie, że będę tam wpadał częściej i z większą ilością sprzętu (miałem tylko aparat i rybie oko). W głowie zaczyna mi się już rodzić następny pomysł na mały projekt, składający się z kilku sesji, ale na razie będę siedział cicho.
Poniżej oczywiście kilka zdjęć, które wykonałem owym deskorolkarzom:
Jak zwykle więcej na 500px.
Do rzeczy.
To, że sam nie jeżdżę już od dawna nie znaczy, że przestało mnie to kręcić. Bynajmniej. Uwielbiam oglądać wyczyny młodych skateów. Tak, właśnie młodych, nawet jeśli częściej im nie wychodzi niż wychodzi, bo wtedy z jeszcze większą satysfakcją ogląda się kiedy skaczą z radości po pięknie sklejonym 360 filp czy efektownym slidzie. Przypomina mi się, jak sam wpieniałem się, rzucałem deską i soczyście kląłem, gdy coś nie wychodziło. Przechodząc ostatnio w centrum Warszawy natknąłem się właśnie na kilku prawdopodobnie gimnazjalistów jeżdżących na deskach. Po grzecznym pytaniu, czy mogę uwiecznić ich wyczyny, wykonałem kilka fotek i... obiecałem sobie, że będę tam wpadał częściej i z większą ilością sprzętu (miałem tylko aparat i rybie oko). W głowie zaczyna mi się już rodzić następny pomysł na mały projekt, składający się z kilku sesji, ale na razie będę siedział cicho.
Poniżej oczywiście kilka zdjęć, które wykonałem owym deskorolkarzom:
Jak zwykle więcej na 500px.
środa, 9 kwietnia 2014
Adobe wydaje Lightrooma dla iPada
Przed chwilą przeczytałem na oficjalnym twitterze Lightrooma informację (niestety z 18 godzinnym opóźnieniem), że Adobe wydało swój kombajn dla cyfrowych fotografów w wersji dla iPada (wersja dla iPhone w drodze).
Jest on dostępny przez 30 dni do wypróbowania za darmo, jednak aby stać się jego posiadaczem na stałe... trzeba mieć oczywiście wykupiony jeden z pakietów Creative Cloud. Najtańszy z nich to Photoshop Photography Program dostępny u nas za 12,29 Euro za miesiąc.
Z jednej strony, pomysł jest świetny. Mobilna wersja wywoływarki RAW-ów ma synchronizować się z wersją desktopową, oferować najważniejsze funkcjonalności oraz co w dzisiejszych czasach ma już wszystko - łatwe udostępnianie w serwisach społecznościowych. Płatność w formie subskrypcji takiego programu jest jednak ciosem dla wielu, którzy nie zarabiają (lub zarabiają grosze) na fotografii. Ja osobiście wolę wydać pieniądze raz i na zawsze. Jedyne co pozostaje, to zostać profesjonalistą i zarabiać na swoim hobby, czego oczywiście wszystkim (nie tylko fotografom) życzę :).
Tak czy inaczej, pomijając formę płatności, brawo Adobe! Miejmy tylko nadzieję, że programiści wywiązali się wzorowo i aplikacja nie przyniesie wstydu starszemu, desktopowemu bratu.
W ciągu kilku dni, powinna się tu pojawić recenzja mobilnej wersji Adobe Lightroom, na którą już teraz zapraszam. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie przetestował tej 30-dniowej wersji.
Obserwuj @SBlindfox
Jest on dostępny przez 30 dni do wypróbowania za darmo, jednak aby stać się jego posiadaczem na stałe... trzeba mieć oczywiście wykupiony jeden z pakietów Creative Cloud. Najtańszy z nich to Photoshop Photography Program dostępny u nas za 12,29 Euro za miesiąc.
Z jednej strony, pomysł jest świetny. Mobilna wersja wywoływarki RAW-ów ma synchronizować się z wersją desktopową, oferować najważniejsze funkcjonalności oraz co w dzisiejszych czasach ma już wszystko - łatwe udostępnianie w serwisach społecznościowych. Płatność w formie subskrypcji takiego programu jest jednak ciosem dla wielu, którzy nie zarabiają (lub zarabiają grosze) na fotografii. Ja osobiście wolę wydać pieniądze raz i na zawsze. Jedyne co pozostaje, to zostać profesjonalistą i zarabiać na swoim hobby, czego oczywiście wszystkim (nie tylko fotografom) życzę :).
Tak czy inaczej, pomijając formę płatności, brawo Adobe! Miejmy tylko nadzieję, że programiści wywiązali się wzorowo i aplikacja nie przyniesie wstydu starszemu, desktopowemu bratu.
W ciągu kilku dni, powinna się tu pojawić recenzja mobilnej wersji Adobe Lightroom, na którą już teraz zapraszam. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie przetestował tej 30-dniowej wersji.
Obserwuj @SBlindfox
czwartek, 3 kwietnia 2014
Mała Amelia
Jak pisałem nieco wcześniej, za mną pierwsza sesja projektu. Tematem była sesja rodzinna małej Amelki i gościnnie jej rodziców. Była to dla mnie absolutna nowość, gdyż nigdy wcześniej nie robiłem zdjęć dzieciom, tym bardziej tak małym. Na całe szczęście modelka była bardzo skłonna do współpracy i prawie nie płakała :) Poniżej przykładowe zdjęcia z sesji. Więcej w lepszej jakości oczywiście na 500px.
Subskrybuj:
Posty (Atom)